Sword Art Online Fanon Wiki
Advertisement

Szłam smętnie przez szare uliczki Verays. Śmieszyło mnie to, że kiedyś moja rodzinna miejscowość wydawała mi się rajem na ziemi. Miasteczko było niewielkie, w sumie mieszkało tu coś ponad sześćdziesiąt osób. Verays znajdowało się daleko od innych miejscowości, z każdej strony otoczone lasem i licznymi pagórkami. Do najbliższego miasta jechało się 7 godzin, a autobus kursował dwa razy w tygodniu. Krótko mówiąc: czarna dziura Mistrii. Miejsce, w którym się wychowałam. Spojrzałam z litościwym uśmiechem na odrapane ściany identycznych budynków i jeziorka śmieci w rowach. Od mojego wyjazdu stąd minęło jedenaście lat. 

Minęłam miejsce, w którym znajdowała się kiedyś moja ulubiona, najlepsza na świecie i jedyna w Verays, lodziarnia. Teraz lokal był pusty, okno w witrynie brudne, a wewnątrz stacjonowały pająki. Wyblakły już szyld wciąż wisiał nad wejściem, kołysząc się przez wiatr. Lodziarnię prowadziła pulchna, przyjazna staruszka obdarzająca każdą istotę na ziemi swym radosnym uśmiechem. Uwielbiałam ją i to miejsce, ponieważ mogłam przyjść tu zawsze, gdy czułam się samotna lub smutna. Pani zawsze wtedy zabierała mnie do "kuchni", sadzała przy stole na drewnianym, niebieskim krześle i dawała mi dużą porcję lodów w pięknym, kryształowym pucharku. Następnie siadała naprzeciwko mnie i piła herbatę z zielonego kubka w białe kropki obserwując mnie uważnie. Uśmiechała się w takich chwilach ze zrozumieniem, którego nie potrafili z siebie wykrzesać moi rodzice. W oczach stanęły mi piekące łzy, gdy uświadomiłam sobie, że ona od dawna nie żyje. Zagryzłam dolną wargę i cicho jęknęłam. Przyśpieszyłam kroku. Moje obcasy głośno stukały o płytki chodnika. 

Zatrzymałam się dopiero przed furtką mojego starego domu. Otaksowałam krytycznym wzrokiem całą posesję. 

- Witamy z powrotem. - mruknęłam do siebie ironicznie i popchnęłam furtkę, w niektórych miejscach odchodziły z niej rdzawe płaty. Otworzyła się ze zgrzytem, a ja weszłam na moje dawne podwórko. Piękny ogród, który żegnał mnie jedenaście lat temu teraz porastały chwasty i trawa sięgająca mi do kolan. Gdzieś w tym gąszczu dostrzegłam kilka butelek. - Śmiecie. - syknęłam, mając na myśli ludzi, którzy to zrobili. Ostrożnie ruszyłam dróżką z kwadratowych płytek w stronę domu. Nie wiedziałam, czy w wysokiej trawie  nie czai się jakieś głodne i agresywne zwierzę. Które mogłoby zniszczyć moje buty. Ehh, co ze mną zrobiło życie w mieście...

Bezpiecznie dotarłam do celu, jakim był nasz niewielki ganek. Drewniana balustrada była już całkiem spruchniała. Pogrzebałam w kieszeni płaszcza i wyciągnęłam pęk kluczy. Po chwili weszłam do środka. W szafce na buty wciąż spoczywały stare kapcie ojca. W powietrzu unosił się nie tylko ich smród, ale także zaduch i pył. Meble pokrywała gruba warstwa kurzu. Po podłodze obok moich stóp przebiegł pająk, odruchowo na niego nadepnęłam. Z podłogi wzniosła się chmura pyłu. Zaczęłam kaszleć i jak najszybciej otworzyłam okno na oścież. To samo zrobiłam z resztą. Zaczęłam wchodzić po schodach na pierwsze piętro, chwilę później otwierałam już drzwi do mojego pokoju. Zawachałam się, położywszy dłoń na klamce. To dziwne, ale czułam się zmieszana, jakbym naruszała prywatność przeszłości. Pomyślałam, że wyglądam jak frajer, więc zacisnęłam wargi i otworzyłam drzwi.

Wszystko stało tak, jak je zostawiłam lata temu. Kanapa, okryta folią, była przy ścianie obok drzwi. Zielona farba na ścianach zaczęła blednąć, tak samo jak rysunki przyklejone do mebli. Gdzieś w kącie walały się zakurzona klocki lego, jedne z moich ulubionych zabawek. Ogarnęłam cały pokój wzrokiem pełnym czułości. Jednocześnie moje oczy zaczęły łzawić z powodu kurzu. I może tylko troszkę ze wzruszenia.

Wszystko wydało mi się takie... małe. Jasne, jak stąd odchodziłam ledwo sięgałam czołem do umywalki. Spojrzałam na ściany mebli przypominając sobie ile wysiłku włożyłam w stworzenie tych wszystkich obrazków, które na nich wiszą. Lubiłam mój pokój, włożyłam całą duszę w to, bym czuła się w nim dobrze. Pamiętam, jak chowałam się w kącie podczas każdej awantury rodziców, a gdy ich krzyki przebijały się przez tarczę moich dłoni do uszu, uciekałam do lodziarni. Rodzice zabijali wrzaskiem i wściekłością otaczającą ich coraz częściej chłodną ciszę. Gniewem próbowali ją zabić. Czemu nie słyszeli, jak głośno krzyczało moje serce podczas ich kłótni? A może był zbyt cichy, by mogli go usłyszeć? Zaśmiałam się rozbawiona. Ludzie nigdy nie słyszą krzyku serca innych. A nawet jeśli słyszą, nigdy ich nie spotkałam. 

Przez otwarte okno do środka wdarł się wiatr. Włosy zatańczyły do jego pieśni, a po chwili usłyszałam huk zatrzaskiwanych drzwi i okien. Przeciąg. Znieruchomiałam z odkurzaczem w ręku, zamyśliłam się. Zagryzłam wargi i po raz kolejny doszłam do wniosku, że to właśnie wiatr jest moim jedynym, prawdziwym przyjacielem. Najlepszym powiernikiem moich łez i sekretów. Był zawsze i nigdy nie zdradził. Nikomu innemu nie zaśpiewał mojej przeszłości. Mogę mu ufać bardziej niż ludziom, uświadomiłam sobie z zadowoleniem. Wróciłam do porządków, muszę przywrócić to miejsce do życia. Ściągnęłam folię z mebli, praktycznie wszystko robiąc na ślepo przez łzawiące oczy. Ach, ta alergia na kurz. Na moje szczęście, w domu działał prąd i kanalizacja. Westchnęłam głośno i głęboko odetchnęłam, naprawdę nie lubiłam sprzątać. Ale nie będę żyć jak zwierzę pomyślałam dumnie i z nową motywacją chwyciłam za mop.

Ciekawe, czy nowi-starzy sąsiedzi mnie polubią. Oby nie, po co? 

Advertisement